Pierwsza moja setka, pierwszy wyścig kolarski i totalne wyczerpanie baterii.
Poznań Bike Challenge, to jedna z ciekawszych imprez. Ponad 1750 osób na dystansie 100 kilometrów, a łącznie blisko 3 000 startujących rowerzystów. Było fantastycznie. Teraz tak mogę powiedzieć, bo już zapomniałem jak wyglądały ostatnie 22 kilometry. Wyczerpanie, głód, pragnienie i irytująca bezsilność w nogach. Reszta była przyjemną igraszką z pedałami.
Pakiet odebrałem w czwartek wieczorem, bezproblemowo. Koszulka, jakieś żele, śmieszna czapka kolarska i oczywiście numerki do obklejenia roweru, kasku i siebie. To były zawody na których pokazałem jaki ze mnie amator. Bez ładowania węglowodanami, bez śniadania i z wielką chęcią jazdy na przedzie grupy kolarskiej, tracąc jeszcze więcej sił. Następnym razem będę więcej myślał. Przynajmniej tak mi się wydaje, a na pewno rano zjem śniadanie.
Sama impreza była wybitnie niedogodna dla kierowców, tylko co mnie to właściwie interesuje. Pominę to i powiem, że świetnie się jeździ przez centrum miasta, wchodząc w pochyle w ostre zakręty. To było wyjątkowo przyjemne uczucie widząc przed sobą pusta drogę w centrum miejskich zabudowań. Później trasa przeniosła się na drogę z Poznania do Gniezna, gdzie w całkiem niezłej grupie sunęliśmy po gładkim asfalcie. Koła przyjemnie się toczyły i pewnie dlatego co chwilę kusiło mnie, żeby brać ciężar oporów powietrza na siebie i wyjeżdżać na początek grupy. Co za głupota. A mogłem się ukrywać za plecami i zbierać siły na ostatnie kilometry.
Za Pobiedziskami skręt na Lednogórę i szosa nie była już tak gładka. Nieco popękana przez co nie potrafiłem na niej utrzymać prędkości. Z każdym kolejnymi metrami powoli uciekała mi grupa w której jeszcze niedawno jechałem na początku. Ech, brak doświadczenia. Jadę dalej poprzez małe wioski, poprzez malownicze pola i lasy wciąż czując się tak bardzo samotnie. Po jakimś czasie docieram do punktu wodopojowego. Rezygnuję z wzięcia wody, bo widzę, że mam jeszcze pół butelki. Mniej więcej w tym samym momencie wpadam w jakąś wyrwę w asfalcie i butelka wypada z koszyczka na bidon. Cudownie. Dalej lecę bez wody. W końcu tylko 25 kilosów do następnej stacji wodopoju.
Po drodze widziałem kilka wypadków, a dwa w trakcie realizacji. Jedno to jedynie wpadnięcie na siebie dwóch rowerzystów, ale drugi to był prawdziwy wyczyn ewolucyjny. Chłopak przeleciał przez kierownice i wykonywał takie fikołki, że przy tej prędkości wpadł do rowu razem z turlającym się rowerem. Po czym się pozbierał i wstał, a sędziowie przydzielili same 10 za akrobacje. Dobrze, że nic się nie stało.
Po 78 kilometrze było już ze mną źle. Uda się obraziły i odmówiły współpracy. Czułem w mięśniach taką nieznośną lekkość zwaciałych kończyn i brak energii do dalszego pedałowania, a każda górka wydawała się szczytem nie do zdobycia. Głód odzywał się coraz bardziej. Na ostatnim kilometrze dostałem banana od chłopaka który jechał na feldze i mogłem trochę podładować baterię.
Nareszcie meta. Przejechałem. Ostatnie metry które pokonywaliśmy do strefy odpoczynku były już wybitnie ciężkie. Nie chciało mi się już pedałować, a po zejściu z roweru trzasłem się jak narkoman na głodzie.
Miejsce 401 na ponad 1750 osób
Czas : 02:50:32
Średnia prędkość na 100 km : 35,4 km/h
Dostałem medal, wielki i ciężki. Tak ciężki, że przy tym zmęczeniu chciałem się go jak najszybciej pozbyć. Doczołgałem się do jedzenia, objadłem arbuzami, pomarańczami i czekoladkami. Dostałem wielką bułkę hamburgera i małe lody. Pożerałem wszystko, starając się przywrócić system mowy do normy i opanować drżenie zmęczonego ciała. Nigdy jeszcze się tak nie czułem. Jednak teraz wiem, że Poznań Bike Challenge, to była świetna impreza i mam nadzieję, że takich będzie więcej.
11 komentarzy
GRATULACJE !
Świetne miejsce, na tylu startujących to pięknie Ci poszło, a właściwie pojechało.
No nie, z tym brakiem śniadania to przesadziłeś 🙂
Dziękuję 🙂 Tak będę miał nauczkę, żeby następnym razem przed zawodami już o tym pamiętać 🙂
Na szosie jechales czy mtb?
Na szosie. Zacząłem w tym roku na rowerze jeździć no i muszę przyznać, że rower szosowy daje dużo większa przyjemność.
A, bo tak czytam czytam o tym sniadaniu, przygodach z jedzeniem i piciem, mysle sobie, pewnie czas 4h, a tu 2:50 – ładnie 🙂
Ja mialem 2:53 na crossowym, ale bez przygod i praktycznie optymalnie, raczej niczego wiecej zrobic nie moglem, zeby bylo szybciej 🙂
Nie mam pojęcia jak się jedzie na crossowym, ale jestem przekonany, że znacznie ciężej – większe opory, tarcie kół. Tak, że wielkie gratulacje, bo musisz mieć niezłą parę w nogach 🙂
Dzieki, no ja deklarowalem 30km/h, sektor E, a skonczylo sie na 34,5km/h, wiec jestem b. zadowolony, chociaż najlepszy na nieszosowym miał czas 2:42 🙂
Moze za rok i moze na szosie, bo ja dla odmiany nigdy na szosowce nie jechalem
Idę o zakład, że ze śniadaniem byłoby kilka minut lepiej 😉
Masz mnie na fotce (nr. 507)
Fajna relacja, Pozdrawiam.
Tak własnie myślę. Swoja drogą dobrze, bo będzie co poprawiać w przyszłym roku. Dzięki 🙂 Pozdrawiam
super!! rejony mi znane 😉
[…] niedawnych zawodach kolarskich Poznań Bike Challenge umierałem. Przejazd 100 km, kosztował mnie więcej bólu i energii niż się […]